Próbuję stosować dietę bezglutenową od kilku lat, nie jestem ortodoksyjna. Moje ograniczenia wynikają raczej z nietolerancji oraz świadomości szkód, jakie niesie ze sobą gluten. Dieta nie jest trudna, biorąc pod uwagę fakt, że na rynku jest coraz więcej alternatyw dla mąki pszennej. Jedną z nich jest przetworzona mąka bezglutenowa, za którą niekoniecznie przepadam. Chodzi głównie o sposób jej pozyskiwania, zdaje się być mało naturalny. Wolę alternatywy, które chętnie testuję. Tym razem opiszę amarantus, zwany złotem Majów.
Amarantus nazywany jest zbożem XXI wieku. Dlaczego? Przede wszystkim jest bezglutenowy. Ale to nie jest jego jedyna zaleta. Może zacznę od właściwości odżywczych a później opiszę swoje doświadczenia z tym zbożem.
Amarantus jest źródłem żelaza, dlatego tak chętnie sięgają po niego weganie i wegetarianie. Poza tym pod względem zawartości lekko przyswajalnego białka nie ma sobie równych. Charakteryzuje się niesamowicie drobną frakcją skrobi, pięć razy łatwiejszą do strawienia od tej zawartej w kukurydzy (która jest produktem tuczącym). I na tych zaletach mogłabym poprzestać, jest ich wystarczająco dużo. Ale nie! Jest ich znacznie więcej, dlatego amarantus robi taką „karierę”. Dietetycy zgodnie twierdzą, że ziarno szarłatu (bo to potoczna nazwa amarantusa) zawiera komplet aminokwasów oraz jedno- i wielonienasycone kwasy tłuszczowe. Minimalizują one ryzyko miażdżycy i innych chorób układu krążenia. Ale omawiany szarłat jest też źródłem składników mineralnych, oprócz wyżej wymienionego żelaza – wapnia oraz magnezu, fosforu i potasu. Warto też wspomnieć o witaminach z grupy B oraz antyoksydantach – witaminie A, C i E. Ostatnią zaletą amarantusa którą wymienię jest duża zawartość błonnika, korzystnie wpływającego na pracę jelit.
Tyle z akademickich wywodów, pora na praktykę. W marketach znalazłam ziarna amarantusa, które sa dość drobne. Używam je do wszelkiego rodzaju dań gulaszowych, tak zwanych jednogarnkowych jako zamiennik dla kaszy jaglanej, którą uwielbiam. Ale hitem jak dla mnie jest popping, dmuchane ziarna amarantusa. Są gotowe do spożycia, nie trzeba ich gotować, mają lekko orzechowy smak i często jem je rano z jogurtem i owocami. Można również kupić mąkę z amarantusa, którą ostatnio używałam do ciasta typu brownie oraz naleśników amarantusowo-jaglanych. Podobno mąka z szarłatu przedłuża okres trwałości produktów i minimalizuje potrzebę używania chemicznych dodatków. Jak więc można nie zakochać się w amarantusie? No jak?!